poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 2

"Każdy ten sen, ten czarowny i piękny, zbyt długo śniony zamienia się w koszmar.
 A z takiego budzimy się z krzykiem."   

    Przez ostatnich kilka dni, ciągle pojawiał się ten sam sen. Wesoła, mała dziewczynka i ten wypadek. Każdej nocy przeżywałam go tak samo mocno. Czułam ból, tak jakbym to ja stała na miejscu tej kruchej istotki. Jeszcze nigdy nic nie śniło mi się tyle razy. To mnie przerażało. Lekarz zdecydował, bym porozmawiała z psycholożką. Zgodziłam się, gdyż te nocne koszmary, to było dla mnie zbyt wiele. Jeden realny koszmar mi wystarczył – moje życie. Dodatkowo dobijała mnie ta luka w mojej pamięci. Pani z sierocińca opowiadała mi różne rzeczy, lecz ja niczego nie kojarzyłam. Czułam, jakbym w ogóle nie pasowała do tych historii. Łzy znowu zawitały na stałe w menu mojej codzienności. I ten ból przy każdej próbie ruchu, jakby ktoś rozrywał mi nogę na pół. Już nawet nie liczyłam jaką ilość proszków przeciwbólowych łykałam co dnia.
    - Dzień dobry. – Usłyszałam jakiś kobiecy głos. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam dość młodą kobietę ubraną w biały kitel. Jej blond włosy kaskadami opadały na ramiona. Zapewne niejednemu lekarzowi lub pacjentowi zawróciła w głowie. Wiele kobiet pozazdrościłoby jej urody. Ja nie dorastałam jej do pięt nawet w połowie. Przy niej byłam niezauważalną, szarą myszką. Moje długie włosy, które kiedyś przypominały barwę kasztana, teraz były ich tylko wypłowiałą częścią. Swojej figury nigdy nie lubiłam aż nad to. Tylko niektóre jej części wprawiały kąciki moich ust w lekki ruch do góry. Atrakcyjna? To słowo na pewno nie opisywało mnie, co nie można było powiedzieć o kobiecie stojącej koło mnie.
    - Dzień dobry – odpowiedziałam.
    - Jestem Klara Ząbkowska – szpitalna psycholożka. Twój lekarz poprosił mnie o rozmowę z tobą. – Usiadła na krzesełku przy moim łóżku. – Podobno miewasz koszmary. Opowiedz mi coś o tym.
    - Właściwie to jeden koszmar. Od kilku dni powtarza się codziennie. Pierwszy raz pojawił się w dniu, w którym się obudziłam po wypadku.
    - A co w nim jest, co się w nim dzieje? – pyta.
    - Jest w nim zmrok. Idę jakąś ulicą, a przede mną nagle pojawia się mała dziewczynka. Jest smutna, wygląda też na przestraszoną. Ale jej humor zmienia się, gdy z nieba zaczyna padać deszcz. Zaczyna tańczyć na ulicy pośród kropel deszczu, co powoduje uśmiech i na moich ustach. Lecz nagle nadjeżdża samochód, który pędzi prosto w jej stronę. Krzyczę do niej, lecz mnie nie słyszy. Biegnę w jej stronę, ale ona jakby się oddalała. Czuję jakbym się cofała, a nie była bliżej niej. Potem jest tylko uderzenie, światła auta i krzyk – opowiedziałam, a z moich oczu zaczęły cieknąć łzy. Na samo przypomnienie tego snu, przez moje ciało przechodziła fala dreszczy. Spojrzałam na psycholożkę, która notowała coś w swoim zeszyciku.
    - Spokojnie, nie płacz. – Chwyciła mnie za rękę i posłała w moją stronę pokrzepiający uśmiech. – A powiedz mi, co z Twoją pamięcią? Są jakieś postępy?
    - Nie, nadal w mojej głowie jest pustka – odpowiedziałam krótko. Ten temat nie należał do najłatwiejszych.
    - Nie przejmuj się, twój wypadek jest jeszcze świeży, masz prawo jeszcze nie odzyskać tej pamięci. Twoja amnezja jest chwilowa, z czasem ona przejdzie. Nieraz potrzeba tygodnia, nieraz dwóch, a nieraz nieco dłużej. Ale na pewno wróci, więc głowa do góry. – Po raz kolejny się uśmiechnęła. Jak ja bym chciała mieć tyle optymizmu w sobie co ona.
    - I co pani myśli o tych moich koszmarach? – spytałam. Byłam ciekawa czym one były spowodowane. Miałam też nadzieję, że powie mi jak sobie z nimi poradzić. Może jest jakiś sposób na wyzbycie się nocnych demonów nawiedzających moją duszę.
    - Na pewno jesteś ciekawa mojej analizy? – zadała pytanie. Ja jedynie pokiwałam głową.
    - Według mnie, ta mała dziewczynka to ty z okresu dzieciństwa. Nieraz miałaś momenty smutku i strachu. Nadjeżdżające auto ma dwa symbole. Jeden, to zniszczenie ostatnich tchnień dzieciństwa i tego pozytywu, które płynęło w twoim sercu i zastąpienie go ciemnością. A drugi, ma związek z twoim wypadkiem. Może twój mózg pokazuje całe to wydarzenie.
    - A ja jako ta teraźniejsza postać w tym śnie?
    - To po prostu ty. Ukazanie realnej ciebie, która tęskni za czasami, gdy uśmiech pojawiał się na ustach niemal każdego dnia. – Jej wytłumaczenia były takie prawdziwe i racjonalne. Czy to możliwe, żeby jeden sen posiadał tyle symboli i znaczeń? Coś, co na początku wydawało się dla mnie koszmarem, teraz staje się logiczną całością. Czasem wystarczy popatrzeć na niektóre rzeczy z innej strony i momentalnie zmienia się nasze spojrzenie.
    - Myślę, że po jakimś czasie te koszmary znikną. Wiem, że oglądanie ich co noc nie jest dla ciebie łatwe, ale to minie. Pamiętaj, że wszystko ma swój koniec. A teraz odpocznij, bo z tego co mi wiadomo, czeka cię jeszcze dzisiaj wizyta rehabilitanta. Jak będziesz miała jakiś problem czy po prostu będziesz chciała pogadać, to powiedz lekarzowi, ja zawsze przyjdę. – Uśmiechnęła się i ścisnęła mi dłoń. To niezwykłe, że taka młoda osoba była dla mnie miła. Zazwyczaj napotykałam na swojej drodze niezbyt przyjemnych.
    - Dziękuję. Do widzenia. – Pożegnałam się, a ona wyszła. Jednak są na świecie jeszcze normalni ludzie. Psycholożka wspomniała coś o rehabilitancie. Trochę przerażała mnie ta wizja. Byłam świadoma, że w dużej mierze to od rehabilitacji zależało czy będę chodzić czy nie. Bałam się. Cholernie się bałam, że sobie nie poradzę, że nie dam rady walczyć z tym wypadkiem. I tak byłam słabą osobą… psychicznie. A wbrew pozorom siła na tej płaszczyźnie to już połowa sukcesu. Zresztą dla kogo ja mam walczyć? Dla siebie – odpowiada mi wewnętrzny głos.
    - Witam Weroniko. Jak się czujesz? – Odezwał się do mnie mój lekarz, lecz nie był sam. Koło niego stał mężczyzna, który wyglądał na około trzydzieści lat. Pierwszy raz widziałam go na oczy.
    - Może być. Ale bywało lepiej – odparłam. Jak to zwykle bywało, zbadał mnie. Obejrzał moje obrażenia i sprawdził liczby na tych wszystkich przyrządach wokół mnie. Byłam nieco skrępowana, gdyż fakt, że jakiś obcy facet znajduje się w tym pomieszczeniu podczas badania, nie sprawiał, że mogłam czuć się swobodnie.
    - A, zapomniałem przedstawić. To jest twój przyszły rehabilitant, pan Kamil Ropkowski. Zostawię was samych.  – Wskazał na mężczyzną, który stał koło niego i wyszedł.
    - Witam, bardzo mi miło Weroniko. Jak już mówił twój lekarz, będę twoim rehabilitantem. Na razie nie możemy zacząć rehabilitacji, gdyż masz gips na nodze i czeka cię jeszcze jedna operacja. Ale gdy to wszystko się skończy, to zaczynamy ostrą pracę. Nie będę kłamał, że takie rehabilitacje są łatwe i przyjemne. Są one dość trudne i często długotrwałe. Na pewno potrzebna jest determinacja i nieraz zaciśnięcie zębów z bólu. Ale wierzę w to, że będziesz ze mną współpracować i razem osiągniemy zamierzony cel. – Skończył mówić. Mi na samą myśl o tym co będzie, robiło mi się słabo.
    - Postaram się, ale wiem, że nie będzie łatwo. A ta rehabilitacja będzie się odbywać tu w szpitalu? – pytam.
    - Tak, mamy oddział rehabilitacyjny. Tam będziemy się spotykać i ćwiczyć – odpowiedział.
    - A po zdjęciu tego gipsu i po kolejnej operacji, na okres rehabilitacji będę leżeć w szpitalu czy wrócę do domu?
    - Na początku będziesz tu w szpitalu, potem będziesz mogła wrócić do domu. Zresztą wszystko będzie zależało od powodzenia operacji. – Ciekawe jak będę przyjeżdżać tu do szpitala, jak ja nikogo nie mam – pomyślałam. – Chętnie pokazałbym ci oddział, lecz póki co musisz leżeć. Zapewne marzysz o tym, żeby trochę się ruszyć z tej sali – powiedział i delikatnie się zaśmiał.
    - Oj tak – odparłam. Miałam dość tej sali. Miałam wielką ochotę wybrać się na dwór, odetchnąć nieco świeżym powietrzem, a nie tym zakiszonym w pomieszczeniach.
    - No to jeszcze musisz trochę poczekać. Twoja miednica jest świeżo po operacji. To mogłoby się źle skończyć. Ale obiecuję, że jak tylko będzie możliwość zabrania cię, to przyjdę i wezmę cię na przejażdżkę po szpitalu. Trzymaj się. – Uśmiechnął się i poszedł. To aż niesamowite, że są tu sami mili lekarze. Ale przyjemnie jest dostać nieco ciepła od drugiego człowieka. Uczucie tak mi dalekie…
    Dzisiejszej nocy znów nawiedził mnie tak dobrze znany sen. Jednak tym razem przyjęłam go łagodniej. Nie obudziłam się już z krzykiem i cała roztrzęsiona. Rozmowa z psycholożką dużo mi dała. Zawsze myślałam, że takie spotkania, to tylko bezsensowne gadanie bez ładu i składu, które w rzeczywistości nic nie daje. Jednak na własnej skórze przekonałam się, że tak nie jest. Nie można z góry osądzać danych spraw i rzeczy. Najpierw trzeba spróbować, a potem wystawiać opinię. To prędzej tak zwani terapeuci biorą pieniądze, a niczego większego nie działają. Moje rozmyślania przerwała mała dziewczynka, która weszła do mojej sali. Jej głowa była pozbawiona włosów, przez co na myśl przyszła mi tylko jedna myśl – rak. Jednak mimo wszystko na jej słodkiej buźce widniał uśmiech. To jest niezwykłe, że chociaż tak wiele cierpi przez chorobę i zawsze jest wielka szansa, że odejdzie z tego świata, ona i tak potrafi się uśmiechać.
    - Hej – powiedziała swoim delikatnym głosikiem, podeszła do mnie i wygodnie usadowiła się na krześle przy moim łóżku.
    - Hej.
    - Przyszłam zobaczyć kto tutaj leży, bo ostatnio leżała tu Kasia, ale mogła pójść do domku. A ja zostałam. Jestem Ola, a Ty? – Dziewczynka słodko mówiła, z jej twarzy cały czas nie schodził promienny uśmiech. Pozytywna energia emanowała od niej z daleka. W tej sali była niczym promyk słońca pośród szarych chmur.
    - Ja jestem Weronika. – Odpowiedziałam i sztucznie się uśmiechnęłam.
    - A ile masz latek, bo ja sześć. – Taka młodziutka, a już pochłonięta przez okropną chorobę. To straszne, że Bóg zsyła cierpienie na takie małe istotki. One na to nie zasługują. Powinny cieszyć się, bawić, biegać, a nie walczyć ze swoim życiem.
    - Ja zdecydowanie więcej. Osiemnaście.
    - A co ci jest? – spytała. Jej ciekawość budziła we mnie wewnętrzny uśmiech. Może nie okazywałam go na zewnątrz, lecz grzał mnie od środka, w sercu.
    - Miałam wypadek i złamałam sobie miednicę. To taka duża kość.
    - A mi tatuś mówi, że ja mam w sobie takiego małego potworka, który robi niezły bałagan. I że jeżeli się go nie pozbędziemy, to będzie źle, bo trudno posprzątać po takim łobuziaku. – Na jej słowa, moje usta same podniosły się do góry. To niezwykłe, że przychodzi taka mała osóbka i budzi we mnie ten promyk słońca, który tak długo się nie ujawniał. Podziwiam ją za tę pozytywność, którą ma w sobie. Chciałabym być choć w połowie taka jak ona.
    Rozmawiałyśmy chyba z pół godziny, kiedy do mojej sali weszła jakaś kobieta.
    - Ola, tu jesteś dziecko. Martwiłam się o ciebie. – Podeszła do niej i ją przytuliła. – Nie możesz skarbie tak sama wychodzić z sali, bo mamusia i tatuś się o ciebie denerwują. – Pogłaskała ją po głowie i wzięła na ręce. – Chodź idziemy, tata czeka. Ma coś dla małej Oli – powiedziała i połaskotała ją. – Do widzenia. – Tym razem odezwała się do mnie, Ola pomachała w moją stronę i wyszły. Zazdrościłam jej tej rodzicielskiej miłości. Tego zainteresowania nią przez bliskie jej osoby…
    Spałam, gdy obudził mnie jakiś dźwięk. Coś jakby spadło na podłogę. Przeraziłam się, w pomieszczeniu było ciemno i nic nie było widać. Usłyszałam tylko jak drzwi się zamykają. Momentalnie zapaliłam światło. Serce biło mi jak szalone, rozejrzałam się, lecz nikogo nie zobaczyłam. Swój wzrok skierowałam na podłogę, leżał na niej mój telefon. Nie byłam jednak w stanie po niego sięgnąć. Gdy wstawałam, moją uwagę przykuło jednak co innego – biała kopertka na stoliku obok mojego łóżka. Nie przypominałam sobie, by tam jakaś leżała wcześniej. Lekko drżącymi dłońmi sięgnęłam po nią. Przełknęłam ślinę i powoli ją otworzyłam. Wyjęłam z niej kartkę, która była starannie złożona. Gdy przeczytałam co było tam napisane, aż wypadło mi to z ręki, serce zaczęło bić jak szalone, a ja cała się trzęsłam. W liście było napisane…
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
    Heej. No trochę z opóźnieniem, ale jest. Wiem, że na razie to nic ciekawego, ale powoli to się rozwinie. Też jestem trochę wybita z własnej koncepcji, bo musiałam zmienić fabułę, żeby nie była tak jak to niektórzy powiedzieli - przewidywalna. Mam też taki apel do niektórych. Niektórzy mi mówią, że bardzo smutny ten blog i że na razie nie są w nastroju, żeby go czytać, bo jest przytłaczający. Ale przecież ja nikogo nie zmuszam, jak się komuś nie podoba, to przecież nie musi tego czytać, bo mnie nie interesują czytelnicy, którzy czytają to na siłę lub żeby mi zrobić miło. Ja to piszę w dużej mierze dla Was, żeby się z Wami dzielić i żeby czytanie tego sprawiało Wam przyjemność i interesowało Was z własnej woli. 
Chciałam też podziękować za wszystkie szczere komentarze. To jest dla mnie bardzo ważne, liczę się z Waszym zdaniem. Wiem, że może to opowiadanie nie jest super, może ja się w nim jeszcze nie do końca odnajduję, nie wiem. Ale staram się, mimo że wiem, że nie piszę tak wspaniale i magicznie jak np. A. czy Odile, do których mam ogromny szacunek i są dla mnie autorytetami w tej dziedzinie.
Nie zanudzam więcej.
Szczęśliwego Nowego roku Wam życzę :)
Buziaki, Maarit :*

piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 1

"Czasem w życiu napotykamy przeszkody,
których nie możemy uniknąć.
Jednak pojawiają się one nie bez przyczyny.
Zrozumiemy to dopiero wtedy,
gdy je pokonamy"

    - Podajcie jej jeszcze leki przeciwbólowe. Kontrolujcie stan i dajcie mi znać, gdy się obudzi. Dziewczyna miała dużo szczęścia. – Słyszałam jakieś głosy, lecz nie wiedziałam do kogo należały. Chciałam otworzyć oczy, lecz powieki sprawiały wrażenie ciężkich, jakby ktoś przyczepił do nich ciężarki. Ból głowy dawał mi o sobie znać, pulsował niczym tętno w żyłach. Nie wiedziałam gdzie jestem. Próbowałam wydobyć jakiś dźwięk z ust, lecz gardło odmawiało posłuszeństwa. Czułam się tak, jakby ktoś je mocno ścisnął. Do tego dochodziło wrażenie tępego przełyku, które uwydatniało się przy każdym przełknięciu śliny.
    - Zawołajcie lekarza, pacjentka się budzi. – Głosy były przytłumione, jakby za mgłą. Jedynie byłam w stanie zrozumieć, że słowa były wymawiane przez kobietę. I jaka pacjentka? O co chodzi?
    - Proszę zrobić miejsce przy pacjentce. – Tym razem odezwał się mężczyzna. Po chwili poczułam czyjeś chłodne dłonie na mojej twarzy i nawoływanie swojego imienia. Uchyliłam oczy na lekką szparkę, tylko tyle byłam w stanie je otworzyć. Nieznana mi osoba zaczęła świecić mi jakąś latareczką prosto w narząd mojego wzroku i lekko podnosić moje powieki.
    - Pani Weroniko. Pani Weroniko, słyszy mnie pani? – Po raz kolejny ktoś wymawiał moje imię.
    - Gdzie ja jestem? – spytałam lekko mrużąc ślepia. Byłam zdezorientowana, nie wiedziałam gdzie się znajduję, jak tu trafiłam i co to za ludzie. Próbowałam się podnieść, ale mój organizm nie miał wystarczającej ilości sił.
    - Jest pani w szpitalu. Miała pani wypadek. Została pani potrącona przez samochód. Spała pani przez jeden dzień – odpowiedział mi mężczyzna stojący obok mnie, ubrany w biały kitel. Zapewne lekarz.
    - Jaki wypadek? Ja nic nie pamiętam – powiedziałam z lekkim przerażeniem, łapiąc się za głowę, gdyż ból się nasilił.
    - Miała pani dużo szczęścia, wielu ludzi nie przeżywa takich wypadków. Ma pani lekkie wstrząśnienie mózgu, co może tłumaczyć chwilowy zanik pamięci. Musi pani mieć również kołnierz ortopedyczny, gdyż doszło do delikatnego urazu kręgów szyjnych. Jednak najgorzej jest z pani nogą. Miednica jest złamana i to dość poważnie. – W tym samym momencie poczułam ciężar w dolnej części swojego ciała. Spojrzałam w tamtą stronę i zauważyłam biały gips zdobiący całą moją nogę. – Zrobiliśmy już pani jedną operację, podczas której straciła pani sporo krwi. Jednak to nie koniec. Przed panią jeszcze jedna lub jak będzie potrzeba, to dwie operacje miednicy, no i długa rehabilitacja, by odzyskać pełną sprawność. Jednak nie mogę pani obiecać, że będzie pani normalnie chodziła. Wszystko zależy od powodzenia rehabilitacji i pani zaangażowania. – Skończył mówić, a do mnie dopiero po chwili doszedł sens jego słów. Czyli to znaczy, że jest możliwość, że nie będę normalnie chodzić? Ale przecież ja jestem taka młoda, całe życie przede mną i mam spędzić je na wózku, albo chodząc o kulach? To chyba jakiś koszmar, zaraz się obudzę i wszystko będzie w porządku, tak bardzo bym tego chciała…
    - Na razie proszę odpoczywać i nie zamartwiać się na zapas. Jest pani silna i młoda, więc pani szansa na odzyskanie dawnej sprawności jest bardzo duża. Najważniejsze, to pozytywne nastawienie. – Posłał mi ciepły uśmiech i wyszedł. Ból cały czas się odzywał, czułam się ociężała i pozbawiona jakichkolwiek sił. Oparłam głowę o poduszkę i przymknęłam oczy, bo miałam tak zwany światłowstręt. Po chwili usłyszałam, jak drzwi od mojej sali się otwierają. Niechętnie uchyliłam powieki. Spojrzałam kto zaszczycił mnie swoją obecnością i zauważyłam wychowawczynię z mojego domu dziecka.
    - Weroniko, dziecko, ledwo wyszłaś z domu dziecka, a już ci się stało nieszczęście. – Kobieta podeszła do mnie i chwyciła moją dłoń.
    - Jak to wyszłam z domu dziecka? Co pani mówi, przecież ja nigdzie nie wyszłam – powiedziałam zdziwiona jej wypowiedzią. Ona mnie chyba z kimś myli. Przecież ja nie opuszczałam domu dziecka, niby po co to miałam robić.
    - Kochana, przecież skończyłaś osiemnaście lat i dwa dni temu wyszłaś z domu dziecka. Nie pamiętasz? – spytała, patrząc na mnie z troską.
    - To niemożliwe, przecież to jeszcze dwa miesiące – odparłam i mój oddech się przyśpieszył z nerwów. Wychowawczyni patrzyła na mnie z politowaniem. Momentalnie w oczach zebrały mi się łzy, w głowie miałam pustkę, taką czarną dziurę. Jakby ktoś wyciął fragment mojego życia. Jak mogłabym nie pamiętać wyjścia z sierocińca, jak mogłabym utracić te dwa miesiące? Zaczęłam analizować słowa lekarza, które mówił mi moment wcześniej. Przypomniałam sobie, że wspominał coś o chwilowej utracie pamięci i wstrząśnieniu mózgu.
    - Nic nie pamiętam. – Rozpłakałam się. Kobieta gładziła moją rękę, by choć trochę mnie uspokoić.
    - Weroniczko, spokojnie, może to chwilowe. Uległaś wypadkowi, to normalne. Wszystko wróci do normy, zobaczysz. Pomogę ci – Próbowała mnie pocieszyć.
    - Normy!? A jest jakaś norma? Nigdy nie było dobrze, a jeszcze teraz się dowiaduję, że mogę nie chodzić, bo mam złamaną miednicę i na dodatek nie pamiętam ostatnich dwóch miesięcy swojego życia. I to jest dla pani norma? – Ostatnie słowa wypowiedziałam ciszej.
    - Wiem, że nie było Ci łatwo i że teraz doszły ci kolejne trudy, przeszkody. Ale w końcu znajdziesz swoje szczęście.
    - Chcę zostać sama – powiedziałam i odwróciłam głowę w drugą stronę. Nie miałam teraz ochoty na pogawędki typu „wszystko będzie dobrze”.
    - Dobrze, rozumiem. Odpoczywaj. Przyjdę jutro. – Ścisnęła mi dłoń i wyszła. Mogłam pozostać sama z ciszą – moją przyjaciółką. Byłam jakaś zmęczona tym wszystkim, więc postanowiłam się przespać.
    W nocy co chwilę się budziłam. Wszystko mnie bolało, kilka razy wzywałam pielęgniarkę, by prosić o lek przeciwbólowy. Łzy wielokrotnie zdobiły moją twarz, gdyż nie mogłam wytrzymać bolesności. Byłam zmęczona, wypruta z wszelkich sił i chęci do czegokolwiek. Z rana zawitał do mnie lekarz.
    - Dzień dobry pani Weroniko. Jak się pani czuje? – spytał.
    - A jak się mogę czuć? Wszystko mnie boli, nie mogłam w nocy spać, a na dodatek straciłam dwa miesiące swojego życia. No czuję się po prostu świetnie. – Ostatnie zdanie wypowiedziałam z sarkazmem i grymasem na twarzy.
    - Pielęgniarki mówiły mi o pani złym samopoczuciu w nocy. A jak głowa? Bardzo boli?
    - Niestety tak. Ból szczególnie nasila się przy wykonywaniu ruchów – odpowiedziałam. Obejrzał ranę na mojej głowie.
    - Pielęgniarka potem zmieni ci opatrunek. A teraz policja chce zamienić z tobą kilka słów – powiedział i wyszedł. Jeszcze policja jest mi tu potrzebna… Po co to przesłuchanie, skoro ja i tak nic nie pamiętam, kompletna pustka. Niedane było mi pomyśleć, bo chwilę potem weszło do sali dwóch funkcjonariuszy – kobieta i mężczyzna. Przedstawili się, pokazali odznaki i usiedli przy moim łóżku.
    - Zapewne wie pani w jakiej sprawie tu jesteśmy. – Jako pierwsza odezwała się policjantka.
    - Domyślam się – odpowiedziałam krótko.
    - Niestety sprawca wypadku uciekł z miejsca zdarzenia. Prawdopodobnie to on wezwał karetkę, ale pewności nie mamy. Jest to możliwe, gdyż po przyjeździe na miejsce nikogo tam nie zastaliśmy, oprócz kilku, typowych gapiów. Lekarz uprzedzał nas, że ma pani zanik pamięci, ale może jednak coś pani pamięta?
    - Przykro mi, nic nie pamiętam. Moje wspomnienia zaczynają się dwa miesiące temu. Uciekł? Co za tchórz. Najpierw mnie potrącił, a potem zwiał. Tak najłatwiej, uciec od odpowiedzialności. – Od razu na myśl przyszedł mi ojciec, który uchylał się od odpowiedzialności za to, że mnie począł. Nigdy nie okazywał mi miłości, dla niego równie dobrze mogłabym nie istnieć, mogłabym umrzeć. Jemu to nie zrobiłoby różnicy.
    - Pani Weroniko. – Przez zamyślenie straciłam kontakt z rzeczywistością. Dopiero gdy usłyszałam swoje imię, to się ocknęłam.
    - Przepraszam, zamyśliłam się.
    - Czyli mówi pani, że nic pani nie pamięta. To jeszcze bardziej utrudni nam poszukiwania sprawcy, gdyż w tamtej okolicy nie ma żadnych kamer, które mogłyby uchwycić to auto. Ale zrobimy co w naszej mocy, by znaleźć tę osobę. Gdyby coś sobie jednak pani przypomniała, to proszę dać znać, tutaj zostawiam numer, pod który w razie czego może pani zadzwonić i powiadomić nas o jakiś faktach. – Funkcjonariuszka położyła karteczkę na stoliku obok łóżka. Pożegnali się i wyszli. To okropne uczucie nic nie pamiętać. Jakby ktoś wyciął dziurę w głowie, włożył rękę do naszego mózgu i zabrał jego kawałek, pozostawiając pustą przestrzeń. Teraz dodatkowo ta wiadomość o sprawcy sprawiała, że czułam nienawiść. Nienawiść do kogoś, kogo nawet nie znałam. Ale sam fakt, w jakim stanie jestem przez tę osobę, doprowadzał mój organizm do nerwów na wysokim poziomie. Nie wiem co bym zrobiła temu komuś, gdybym go zobaczyła. Nie ręczyłabym za siebie. Co za brak odpowiedzialności, żeby zostawić kogoś, komu zrobiło się niemałą krzywdę, na pastwę losu. Po prostu uciec. Tchórzostwo, zwykłe tchórzostwo, brzydzę się takimi ludźmi. Moje powieki stawały się ociężałe. Od tego wypadku ciągle jestem senna. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
    Szłam ciemną, pustą ulicą. Noc spowiła świat i skryła ludzi w zaciszu czterech ścian. Byłam chyba jedyną osobą spacerującą o tej porze. Towarzyszyła mi jedynie cisza i pojedyncze dźwięki gdzieś z oddali. Inna osoba może by się bała, ale nie ja. Ciemność była moim sprzymierzeńcem. Zresztą ciekawiła mnie jej tajemniczość. Budowała inną codzienność. Była niczym życie, w którym raz panuje jasność, jak szczęście i pozytywne strony, a raz mrok, niczym smutek czy ból. Niebo zaczęło płakać rzewnymi łzami. Było to niczym dopełnienie całości. Wzięłam głęboki wdech, przymknęłam oczy i wciągnęłam zapach deszczu. Krople odbijały się od mojej skóry, zostawiając na niej mokry ślad. Po chwili odcięcia się od rzeczywistości, zaczęłam dalej podążać przed siebie. Moją uwagę przykuła mała dziewczynka, której twarz zdobił smutek, może strach. Ale gdy poczuła, co spada z góry, na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Lecz wiedziałam, że jest on tak ulotny jak mgła o poranku. Zaczęła tańczyć na ulicy. Ten widok i moje kąciki warg wprawił w malutki ruch. Lecz w jednej chwili to się zmieniło, gdy zauważyłam nadjeżdżający samochód prosto w stronę tej małej istotki. Krzyknęłam do niej, ale ona mnie jakby nie słyszała. Zaczęłam biec w jej kierunku, ale ona się oddalała. Miałam wrażenie, że się cofam, zamiast zbliżać do niej. Potem widziałam tylko uderzenie i światła auta. A w uszach rozbrzmiewał krzyk młodości…
    - Niee! – krzyknęłam, jednocześnie budząc się ze strasznego koszmaru. Kropelki potu spływały po moim czole. Czułam, jak cała piżama klei się do mojego ciała. Byłam cała roztrzęsiona. Nie mogłam się uspokoić. Do mojej sali wbiegła pielęgniarka.
    - Co się stało? Coś panią boli? – spytała.
    - Nie, to tylko koszmar. Przepraszam. – Przymknęłam powieki i próbowałam wyrównać oddech. Zaraz koło mnie pojawił się również lekarz, zainteresowany sytuacją.
    - Wszystko w porządku?  - Tym razem to on zadał pytanie.
    - Pacjentka miała koszmar. Jest cała roztrzęsiona – odpowiedziała za mnie kobieta.
    - Proszę jej podać coś na uspokojenie. – Pielęgniarka podała mi lek, po którym miało mi się zrobić lepiej. Potem wyszli, zostawiając mnie samą. Bałam się zasnąć. Bałam się, że koszmar powróci. Cały czas w głowie miałam krzyk tej dziewczynki i obraz uderzenia. Próbowałam odrzucić te myśli, usunąć je z głowy. Zamknęłam oczy i próbowałam zasnąć. Usłyszałam jakiś dźwięk, jakby ktoś zajrzał do mojej sali. Momentalnie mój wzrok spoczął na drzwiach. Jednak nikogo tam nie było. Lekko się przestraszyłam i uznałam, że tylko mi się przewidziało. Może to te leki mają taki wpływ.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Heej. No i pierwszy rozdział za nami :) Wiem, że taki w sumie nudny i o niczym. Ale to początek, a początki są zawsze trudne. Nie miałam weny ostatnio. Dzisiaj usiadłam i napisałam. No nic, czekam na Wasze szczere opinie.
Miłego weekendu Wam życzę ;)
Buziaki, Wasza Maarit :*

wtorek, 9 grudnia 2014

Zwiastun



    Oto zwiastun tego opowiadania, wykonany przez Maddie z magicznych zwiastunów. Bardzo jej dziękuję za ten zwiastun, bardzo mi się podoba :) Mam nadzieję, że jeszcze bardziej Was on zainteresuje i zachęci do czytania ;)

    Co do pierwszego rozdziału, to powinien pokazać się pod koniec tego tygodnia. Próbowałam coś napisać w zeszły weekend, ale jakoś miałam chwilowy brak weny. Ale teraz się postaram z całego serduszka :]
    I dziękuję tym, którzy skomentowali prolog i zdecydowali się zaobserwować mojego bloga.
Buziaki, Wasza Maarit :*

niedziela, 30 listopada 2014

Prolog

    Ktoś by się dziwił, czemu się nie cieszyłam, czemu smutek pokrywał moją twarz. W końcu byłam wolna, opuściłam dom dziecka i mogłam zacząć życie na nowo. To był ten dzień, dzień, na który niektórzy czekają długo, o którym marzą. Ale z czego się cieszyć, gdy było się tak naprawdę samym na tym świecie pełnym przeszkód i zła. Co mi po wolności, gdy byłam sama, bez nikogo. Dostałam tylko jakieś, małe mieszkanko na przedmieściach, niewielką kwotę pieniędzy i zostałam rzucona w wir życia i trudności, jakie czekają na każdego człowieka. Musiałam sobie radzić sama, w końcu, gdy człowiek ma te osiemnaście lat, to uznawany jest za osobę dorosłą. Tylko ja się tak nie czułam. Czułam się jak bezbronne, zagubione dziecko, które nie wie gdzie jest i co ma robić. Jak maleństwo odłączone od swojego stada.
    Odkąd wyszłam z sierocińca, plątałam się pośród uliczek i jakoś nie spieszyło mi się, żeby iść do mojego „domu”. Co to za dom, skoro nie było w nim żywej duszy. To tylko kilka ścian i meble, nic wartościowego. Rzeczy materialne, które dla mnie nie miały większego znaczenia. Mi była potrzebna bliskość, poczucie bezpieczeństwa i uczucie, że jestem dla kogoś ważna. Coś, czego prawie nigdy nie miałam, co było mi obce, a mimo to za tym tęskniłam. Rodzina – to słowo było mi prawie nieznane. Miałam ją tylko przez siedem lat swojego życia. To tylko ułamek mojego istnienia. Zresztą nie wiem, czy mogłam to nazwać rodziną… Odpędzałam od siebie te myśli, starałam się nie myśleć o przeszłości, ale mimo wszystko ona powracała. Nie umiałam się od niej całkowicie uwolnić, to była po prostu część mnie. Mimo, iż minęło już tyle lat, ona cały czas mi towarzyszyła, nie dawała o sobie zapomnieć. Łzy były już moją codziennością, to jak uzależnienie.
    Mimo, że miałam żal do rodziców, mimo, iż nie zapewnili mi takiego dzieciństwa, jakiego pragnie każde dziecko, to w głębi mnie była jakaś iskierka, która tęskniła do nich. Była również ciekawość gdzie są, co robią i jacy są teraz. W głowie przewalało się mnóstwo pytań i myśli, które tworzyły pomysł, by ich odszukać. Czułam, że jest to brakujący element układanki, której całością byłam ja. Serce przeważało rozum. Może byłam naiwna, bo ani razu mnie nie odwiedzili w domu dziecka, nie pokazali, że jestem mimo wszystko dla nich ważna. Ale co się dziwić, skoro często z ust mojego ojca padało, że byłam pomyłką, tylko jakimś błędem ich miłości, zwykłą wpadką. Nigdy nie usłyszałam, żeby mówił, że mnie kocha. Nigdy…
    Jedna zbłąkana łza popłynęła po moim policzku. Tak długo chodziłam w swoim świecie myśli, że nawet nie zauważyłam, że zrobiło się ciemno. Ciemność pokryła świat. Taka sama czarność, jaka gościła w moim sercu. Kompletnie nie wiedziałam gdzie jestem i która jest godzina, ale jakoś nie przejmowałam się tym zbytnio. Wiedziałam jedynie, że jestem na jakiś krańcach miasta, gdzie panowała kompletna pustka. Ani jednej żywej duszy i pojedyncze auta przemierzające ulicę obok mnie. Cisza, ta błoga cisza, która niejednego by wprawiła w strach. Dla mnie to było coś normalnego, nieraz, gdy byłam w sierocińcu, lubiłam siedzieć w ciemnym pokoju i spoglądać przez okno. W czarności było mi dobrze, mogłam być sobą, nikt mnie nie widział, nikt nie zwracał uwagi na moje łzy. Zawsze byłam tylko ja i moje myśli…
    Poczułam pojedyncze krople deszczu na swojej skórze. Deszcz, tak bardzo go lubiłam. Dawał mi ukojenie i wrażenie przyjaciela dla moich oczu. W końcu „jak na deszczu łza, cały ten świat nie znaczy nic”. Stanęłam, przymknęłam powieki i odchyliłam głowę lekko do tyłu, pozwalając kroplom swobodnie uderzać o moją twarz. Wzięłam jeden głęboki wdech i drugi. Pozwoliłam rozluźnić się moim mięśniom. Nic mnie nie obchodziło w tym momencie. Po chwili lekko uchyliłam oczy i zauważyłam, że przez przypadek stanęłam na kawałku jezdni. Nawet nie wiedziałam, kiedy zboczyłam z chodnika. Nic jednak nie zrobiłam, nie ruszyłam się, bo mało kto jeździł o tej porze, a ja aż tak nie zawadzałam drogi. Powróciłam do poprzedniej czynności, która dawała mi ukojenie. Po chwili poczułam uderzenie i ogromny ból, przeszywający całe moje ciało. Próbowałam otworzyć oczy, lecz sprawiały wrażenie ciężkich. W jednym momencie odpłynęłam… 
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
    Witam Was po pewnej przerwie. To mój pierwszy w życiu prolog, bo w zeszłym opowiadaniu zaczęłam od razu od rozdziału. Mam nadzieję, że choć trochę Was zainteresowałam i znajdą się osoby, które będą chciały dalej śledzić tę historię.
    Rozdziały będę prawdopodobnie dodawała co dwa tygodnie, ze względu na szkołę i dużą ilość nauki. 
    Zamówiłam już zwiastun, więc może za niedługo się pojawi na blogu :)
No to do następnego postu ;)
Buziaki, Maarit :*

Na początek...

    Hej. Witam Was na moim nowym blogu :) Niektórzy znają mnie może z mojego poprzedniego bloga, dla niektórych jestem osobą całkowicie obcą. Ale wszystkich równie mocno i ciepło witam :]
    Po odrobinie, że tak powiem "urlopu" od sfery bloggera, powracam z czymś nowym i mam nadzieję, że ciekawym. Stęskniłam się za pisaniem, brakowało mi tego. Brakowało mi również moich czytelników, kontaktu z nimi. 
    Mam nadzieję, że nie zanudzę tych, którzy zdecydują się czytać i śledzić moje opowiadanie :) W takim razie, mogę śmiało oznajmić mój powrót ;)
    Życzę miłego czytania przyszłych postów.
Buziaki, Maarit :*