sobota, 7 marca 2015

Rozdział 5


"Każdy przecież początek to tylko ciąg dalszy, a księga zdarzeń zawsze otwarta w połowie."
                                                                                Wisława Szymborska


Tydzień później

    Dni w szpitalu mijały niczym wieczność. Codziennie te same ściany, te same zapachy, ten sam plan dnia. Zwykła monotonia, które wprowadzała do mojego życia nudę. Leżenie w szpitalnym łóżku skłaniało mnie do wielu przemyśleń i wspomnień, o których wolałabym zapomnieć. Na szczęście często przychodził do mnie Marcin i mała Oleńka. Ona najczęściej sprawiała, że się uśmiechałam. To taka kruszynka, która jakby połknęła słońce i ogrzewała wszystkich dookoła. Gdyby wszyscy ludzie byli tacy jak ona, świat byłby piękny. Gdy mnie odwiedza, wskakuje mi na łóżko i przytula się do mnie. Najczęściej przynosi jakąś książeczkę i czytamy razem. Dała mi też misia, bym zawsze gdy będę smutna miała się do kogo przytulić. Postawiła go na szafce przy moim „legowisku” i powiedziała do niego, żeby mnie pilnował. Ona jest słodka i taka kochana. Mój mały promyczek.
    - Hej Weronika. – Do sali wszedł mój rehabilitant.
    - Dzień dobry – odpowiedziałam.
    - Mam dla ciebie dobrą nowinę. Zabieram cię na przejażdżkę. – Posłał w moją stronę uśmiech. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. – Nie pamiętasz jak ci obiecałem, że jak tylko będę mógł, to zabiorę cię z sali na małe zwiedzanko? – spytał.
    - Pamiętam. A więc to dziś? – zadałam pytanie, a moje usta wykonały lekki ruch do góry. Świadomość, że wyrwę się choć na trochę z tych czterech ścian sprawiała, że moje ciało oblewała fala radości.
    - Tak. Widzę jak się cieszysz, oczy ci się zaświeciły. – Zaśmiał się.
    - Nawet nie wie pan jak bardzo.
    - Jaki pan? Mów do mnie po imieniu, nie jestem jeszcze taki stary. Kamil – powiedział i podał do mnie rękę.
    - No dobrze. Weronika. – Odwzajemniłam gest. – To jak z tą przejażdżką?
    - Pójdę po wózek i zaraz wracam. – Poszedł po wózek i po chwili wrócił. Pomógł mi wstać, co nie należało do najłatwiejszych rzeczy. Biodro dało o sobie znać, lecz starałam się zacisnąć zęby i dać radę. Gdy usadowiłam swoje cztery litery na mym obecnym środku transportu, poczułam ulgę.
    - Gotowa na podróż? – spytał lekko chichocząc. Spojrzałam tylko na niego wymownie, a on ruszył. To dziwne uczucie gdy ktoś cię wozi. Przekroczenie progu sali było niczym zbawienie. Czułam się, jakbym po długim pobycie w domu wyszła na dwór, choć tak naprawdę cały czas znajdowałam się w budynku.
    Mijaliśmy wielu ludzi. Twarze jednych były obojętne, na niektórych widoczny był smutek, a inne oświecał uśmiech. To niesamowite, że w jednym miejscu jest zbitka tak wielu, innych od siebie osób. To jak zetknięcie różnych stref, jak burza, słońce i coś po środku nich. Coś niemożliwego, a jednak realnego. Wszystkie emocje i uczucia skupione pośród czterech ścian, na stosunkowo małej powierzchni. I w tym wszystkim ja…
    Widziałam tak wiele dzieci. Małe istotki, które są zmuszone do cierpienia. Które zamiast zwiewnie biegać po podwórku, muszą być przykute do szpitalnych łóżek. To smutne, że od początku swej drogi muszą poznawać życie od złej strony. Nie powinno być tak. Bo los i tak jeszcze nieraz na ich drodze postawi przeszkody, które z trudem będą musiały pokonywać. Więc zasługują choć na odrobinę luzu i spokoju. Jednak czasem Bóg ma inne plany…
    - No i dotarliśmy do mojego królestwa. – Zatrzymał wózek przed drzwiami na inny oddział. Przeczytałam napis na nich -  Oddział rehabilitacyjny. To tu będę spędzać dużą część swojego czasu. To tu wiele razy będę musiała zacisnąć zęby i wycisnąć wszystkie poty z siebie.
    - Weronika. – Usłyszałam swoje imię i od razu ocknęłam się z chwilowego zamyślenia.
    - Przepraszam, zamyśliłam się – powiedziałam.
    - Wybacz, ale nie mogę się oprzeć by pokazać ci mój oddział. – Zaśmiał się. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Ruszyliśmy do środka. Ta część szpitala wydała mi się najbardziej przyjemna. Ściany były pomalowane żółtą farbą, dzięki czemu było przytulniej i bardziej ciepło. No i przede wszystkim nie było tu zapachu leków i różnych innych medycznych specyfików.
    - Oddział został otwarty dość niedawno, więc jest to najnowsza część szpitala. Zresztą jak widać. Staramy się tu zapewnić pacjentom najlepszą opieką i wspomóc ich w trudnych chwilach. Nie będę kłamać, że jest tutaj łatwo. Szczególnie cięższe przypadki są zmuszone dawać z siebie jak najwięcej. No i najważniejsze to się nie poddawać. Samozaparcie i cierpliwość to ważne cechy w takich przypadkach – mówił pchając wózek.  Mijaliśmy różne sale i pokoje do zabiegów. Wszystko wyglądało nowocześnie i czysto. Widziałam dużo ćwiczących osób oraz rehabilitantów. I jedni i drudzy wkładali dużo pracy w powodzenie rehabilitacji.
    - A tutaj będziemy spędzać najwięcej czasu. – Wjechaliśmy do pomieszczenia z bieżnią, drabinkami i różnymi innymi przyrządami. W rogu pokoju zauważyłam młodą dziewczynę. Wyglądała na osobę w moim wieku lub niewiele starszą. Moją uwagę przykuła jej noga. Zamiast niej miała protezę. Nie było jej z nią łatwo. Na jej twarzy widoczny był grymas bólu i zmęczenie.
    - O Kamil, dobrze, że jesteś. Telefon do ciebie – odezwała się jakaś kobieta.
    - Dobrze, już idę – powiedział do niej. – Za chwilę wrócę, a Ty się rozejrzyj. Przyzwyczajaj się do tego miejsca, bo za jakiś czas to będzie miejsce gdzie będziesz spędzać większą część swojego czasu – mówił idąc w stronę wyjścia z sali, aż w końcu zniknął za drzwiami. Siedziałam i nie wiedziałam co robić.
    - Na dzisiaj koniec. Byłaś dzielna. Zaraz do ciebie wrócę i zawiozę do sali – Usłyszałam głos i od razu odwróciłam głowę w stronę z której dobiegał. To rehabilitant odzywał się do wcześniej zauważonej przeze mnie dziewczyny. Z widocznym brakiem siły opadła na materac, a mężczyzna wyszedł. Postanowiłam się odezwać do niej, nic innego nie przychodziło mi do głowy.
    - Hej – powiedziałam nieśmiało. Ona zwróciła na mnie uwagę i była jakby zaskoczona moją obecnością.
    - Cześć – odburknęła i odwróciła wzrok.
    - Jestem Weronika.
    - A ja Magda i co z tego? – Jej ton głosu nie zabrzmiał zbyt przyjaźnie. Jednak jakoś mnie to nie zniechęcało.
    - Wygląda na to, że będziemy tu ćwiczyć w jednej sali.
    - I co mam ci powiedzieć? Ooo, jak super – odezwała się z ironią.
    - Tak tylko powiedziałam. – Byłam lekko zmieszana postawą dziewczyny. Spojrzała na mnie.
    - Słuchaj, nie ty pierwsza i nie ostatnia będziesz ćwiczyć ze mną na tej sali. I jakoś mnie to zbytnio nie obchodzi. Więc daruj sobie te pogawędki. – Tym razem jej głos zabrzmiał jeszcze bardziej wrogo.
     - Nie muszę cię w ogóle obchodzić. Możesz mieć mnie w dupie, nie ma sprawy. Jestem przyzwyczajona. – Lekko podniosłam głos i z trudem popchnęłam koła wózka, by jak najszybciej wydostać się z tego miejsca. Nie spojrzałam nawet na nią, zabolało mnie to jak mnie potraktowała. Chciałam być miła, chciałam nawiązać jakiś kontakt, a ona naskoczyła na mnie jakbym chciała jej zrobić nie wiadomo co. Gdy już wyjechałam z pomieszczenia, stanęłam nieco dalej od niego i czekałam na Kamila. Zmachałam się jakbym przebiegła maraton. W takiej chwili podziwiam ludzi, którzy przez całe życie sami pchają te wózki. Dotarło do mnie, że jeżeli nie wezmę się w garść i nie dam z siebie wszystkiego na rehabilitacji, to mogę  skończyć tak samo. Od razu odepchnęłam te myśli.
     - Weronika, kto cię prosił żebyś się ruszała. Miałaś być w sali. Nie powinnaś sama pchać wózka, mogłabyś coś sobie uszkodzić. Uraz biodra jest nadal świeży. To było nieodpowiedzialne – powiedział do mnie Kamil.
    - Przepraszam, było tam trochę duszno i pomyślałam, że tu będzie mi lepiej. – Skłamałam.
    - No dobrze, to jedziemy dalej. – Wyjechaliśmy z oddziału.
    Gdy przemieszczaliśmy korytarz zauważyłam Marcina. Podszedł do nas.
    - Hej, teraz ja ją przejmuję. – Zaśmiał się.
    - No dobra, tylko nie za długo. Weronika powinna trochę odpocząć – odezwał się mój rehabilitant.
    - Oczywiście, zadbam o to – oznajmił. Pożegnałam się z Kamilem i ruszyliśmy do przodu.
    - Jak tam pierwsza przejażdżka po tak długim czasie? – spytał.
    - Jest jak zbawienie – odpowiadam.
    - Wiem co sprawi, że się ucieszysz.
    - Co? – Zadałam pytanie.
    - Zobaczysz. Zamknij oczy. – Zrobiłam to co mówił. Czułam, że jedziemy. Byłam ciekawa o co mu chodzi.
    Po chwili stanęliśmy. Poczułam ruch powietrza i ciepło na swoich policzkach.
    - Już możesz otworzyć. – Otworzyłam i zobaczyłam, że jesteśmy na dworze. Wzięłam głęboki wdech i uśmiechnęłam się. Tak dobrze było być na świeżym powietrzu. Poczułam jakąś wewnętrzną ulgę.
    - Zadowolona?
    - I to bardzo. Dziękuję.
    - Liczę na jakieś podziękowanie. – Zaśmiał się, nachylił i wskazał na policzek. To dziwne, ale przy nim czułam się swobodnie. Zawsze miałam uraz do facetów. Nie ufałam im i traktowałam ich ze sporym dystansem. Bałam się, że zostanę zraniona tak jak poprzednim razem. A z Marcinem było inaczej. Lubiłam go i nie miałam w stosunku do niego jakiś zahamowań. Dałam mu delikatnego buziaka w policzek lekko się przy tym rumieniąc.
    - Dziękuję. Takie nagrody lubię. – Posłał w moją stronę swój zniewalający uśmiech. Zdecydowanie za bardzo zaczynam go lubić. Nie powinno tak być. – Pójdę po coś do picia, zaraz wracam. – Puścił do mnie oczko i udał się w stronę szpitala. Rozglądałam się dookoła i zauważyłam dobrze mi znaną sylwetkę. To była Ola, która spacerowała razem z mamą. Widać było bijącą miłość od je rodzicielki. Moje serce lekko się ścisnęło, czyżby zazdrość? Mała wskazała palcem w moją stronę, a po chwili biegła do mnie. Ten widok sprawił, że uśmiechnęłam się do siebie, a na serduszku poczułam ciepło.
    - Hej Weronika – powiedziała i złapała mnie za rękę. – Już możesz wychodzić? – spytała.
    - No wreszcie pozwolili mi trochę popatrzeć na słoneczko – odpowiedziałam.
    - Czyli będziesz mogła mnie odwiedzać?
    - Postaram się. – Pogłaskałam ją po główce. Podeszła do nas jej mama.
    - Dzień dobry. – Przywitałam się.
    - Witaj Weroniko. Oleńka zobaczyła cię i od razu musiała pobiec. Bardzo cię lubi. – Wzięła ją na ręce. W tym samym czasie doszedł do nas Marcin.
    - Dzień dobry – odezwał się.
    - Dzień dobry. Chodź Oleńko, my już musimy iść. Nie możesz za długo być na dworku. Pamiętasz co mówił lekarz. Pożegnaj się – zwróciła się do swojej córki.
    - Przyjdziesz do mnie? – Zadała pytanie.
    - Postaram się Olu. – Złapałam ją za rączkę i delikatnie ścisnęłam. Pomachała mi i odeszła z mamą.
    - Słodka jest ta mała – powiedział Marcin i podał mi sok.
    - To prawda. Taki promyczek słońca. Mimo cierpienia potrafi się cieszyć z życia. Napawa mnie pozytywną energią.
    - A myślałem, że ja. – Zrobił smutną minkę, a ja nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Po chwili do mnie dołączył.
    - Zawieziesz mnie do sali? Jestem już trochę zmęczona.
    - Już się robi. – I zaraz potem ruszyliśmy do szpitala.
    Biodro zaczęło mnie trochę boleć, pomimo tego, iż cały czas siedziałam. Z trudem położyłam się na łóżku, choć pomagał mi w tym mój towarzysz. Trochę dziwnie się czułam gdy mnie trzymał, ale starałam się tego nie okazywać.
    - Dziękuję – powiedziałam.
    - Nie ma za co. Ja już niestety będę musiał iść.
    - Rozumiem. Dziękuję za miło spędzony czas.
    - To ja dziękuję Do zobaczenia. – Dał mi buziaka w policzek i wyszedł. Za bardzo się do niego przyzwyczajam. Za bardzo przywiązuję. Spojrzałam na szafkę w poszukiwaniu telefonu, jednak zamiast niego znalazłam białą kopertkę. Przełknęłam ślinę, a strach powrócił. Tak dawno nie było tych wszystkich listów. Już prawie o tym zapomniałam, a to wróciło jak bumerang. Chwyciłam ją i otworzyłam. Powoli wysunęłam kartkę i przeczytałam jej zawartość:

MYŚLAŁAŚ, ŻE BĘDZIESZ MIEĆ ODE MNIE SPOKÓJ? TO BYŁAŚ W BŁĘDZIE! UWAŻAJ SOBIE, BO ŹLE SIĘ TO DLA CIEBIE SKOŃCZY!

Przestraszyłam się, nie wiedziałam o co chodzi tej osobie. Cała się trzęsłam. Usłyszałam jak ktoś wchodzi do sali. Strach dał o sobie znać, a serce waliło jak szalone. To kogo zobaczyłam, zaskoczyło mnie jeszcze bardziej…
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Heej. Wiem, że jestem mega opóźniona i u siebie i u Was. Jest mi strasznie głupio. Przepraszam :( Co planowałam napisać rozdział w weekend i nadrobić zaległości u Was, to coś mi wypadało :( Jeszcze raz przepraszam i mam nadzieję, że nikt się na mnie nie obraził.
Jutro wezmę się za Wasze blogi. 
Całuję, Wasza Maarit :*